Dziś gościnnie na naszych łamach zgodził się opublikować swój tekst Marek Turek, jeden z ciekawszych twórców komiksu polskiego. Marek jest autorem m.in. cyklu „Fastnachtspiel”, komiksu „Bajabongo” oraz opublikowanego w zeszłym roku bardzo dobrego albumu „NeST”. Jego prace publikowane były (i są) w Polsce i zagranicą (m.in. w Czechach, Włoszech i USA). Publikuje także teksty poświęcone kulturze komiksowej (m.in. w Zeszytach Komiksowych), a także prowadzi dwa blogi: Piktogramy oraz Bazgrolnik. Można także zapoznać się z jego martwym blogiem (komiksem internetowym) Raptularz deliryczny.
***
16 maja środowisko komiksowe (ale nie tylko) zelektryzowała wieść, że komiks Macieja Sieńczyka „Przygody na bezludnej wyspie” został nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Praktycznie rzecz biorąc, natychmiast po tej informacji pojawiły się spekulacje na temat tego, co takiej klasy nagroda może przynieść percepcji komiksu jako gatunku w krajowych środowiskach literackich.
W większości takich rozważań porównuje się nominację albumu Sieńczyka, do nagrody Pulitzera dla komiksu „Maus” Arta Spiegelmana. I chyba właśnie od tej nagrody warto zacząć rozważania o miejscu komiksu w kulturze i o tym, jak takie nagrody przekładają się na jego popularyzację poza środowiskiem „maniaków komiksowych”.
Jak zwykle rzeczywistość okazuje się odrobinę bardziej brutalna niż „miejskie legendy”, krążące wokół unikatowości „Pulitzera dla Mausa”.
Po pierwsze, trzeba zdać sobie sprawę, że nagroda Pulitzera nie jest nagrodą literacką tylko dziennikarską/prasową.
Po drugie, co roku przyznawana jest w 21 kategoriach.
Po trzecie, pierwszym komiksem nagrodzonym Pulitzerem był cykl pasków „Doonesbury” Garrego Trudeau, który w 1975 roku otrzymał nagrodę w kategorii „Editorial Cartooning” (czyli odpowiednik naszego „rysunku satyrycznego”), drugim komiksem (w tej samej kategorii) była w 1987 roku seria „Bloom County”.
Po czwarte, „Maus” otrzymał nagrodę specjalną (przyznawaną niecyklicznie) Pulitzera w 1992 roku, w kategorii „literackiej” czyli „Letters awards” [nagrody specjalne są przyznawane w trzech kategoriach (a właściwie czterech, bo jest jeszcze tzw. „Servis Award” przyznawana za różne aspekty działalności dziennikarskiej): „Journalism”, czyli dziennikarstwo, „Letters”, czyli literatura (chociaż początkowo dotyczyło to jedynie poezji) i „Art”, czyli pozornie sztuka, ale w rzeczywistości muzyka (!?)].
Reasumując: „Maus”, jako jedyny komiks, otrzymał dziennikarską nagrodę Pulitzera w kategorii specjalnej „wydarzenie literackie”. Nie jest to wprawdzie najbardziej prestiżowa nagroda literacka w USA, jest jednak najlepiej nagłośniona (potęga prasy robi swoje) i rozpoznawalna, co wiąże się ze wzrostem popularności nagrodzonego dzieła (czego „Maus” jest najlepszym przykładem).
Warto wspomnieć, że w tym samym roku otrzymał również nagrodę stricte literacką „Los Angeles Times” w kategorii „Book Prize for Fiction”.
Jeżeli szukamy jakiegoś amerykańskiego odpowiednika dla przyznawanej od 1997 roku Nagrody Literackiej Nike, to najbliższym jej odpowiednikiem wydaje się być American Book Award.
Nie wiąże się ona wprawdzie z jakimiś specjalnymi gratyfikacjami finansowymi i nie jest skoncentrowana na wybraniu tej „jednej, najważniejszej w danym roku książki”, ale to ta nagroda jest najbardziej związana z literaturą i dostrzeganiem zjawisk „literackich” w danym roku.
Od 1980 roku nagradzanych jest kilka tytułów, od 2010 roku wyboru dokonują tylko pisarze, nie ma listy nominacji czy podziału na kategorie.
W ciągu 33 lat istnienia American Book Award na liście nagrodzonych pojawiło się kilka znaczących nazwisk twórców komiksów: Joe Sacco za „Palestine” (1996), Chris Ware za „Jimmy Corrigan” (2001), Gary Panter za „Jimbo’s Inferno” (2007) oraz pierwszy, dostrzeżony i nagrodzony w 1994 roku, komiks „Flood!” Erica Drookera.
Wprawdzie wszystkie wyżej wymienione komiksy (łącznie z „Maus”) stanowią doskonałe przykłady możliwości narracyjnych i różnorodności tematów, jakimi zajmują się współcześni twórcy komiksów, jednak to „Flood!” Drookera jest z pewnych względów najciekawszym przypadkiem.
Bo „Flood!” jest komiksem niemym (czyli pozbawionym całkowicie tekstu, cała narracja odbywa się za pomocą grafiki), a zatem wyróżnienie go nagrodą literacką jest sporym kuriozum (a jednocześnie docenieniem komiksu w jego najbardziej „nieliterackiej” formie), warto tutaj wspomnieć, że ten album został doceniony w jeszcze bardziej spektakularny sposób, oryginały plansz, szkice i obraz wykonany na okładkę, zostały bowiem zakupione przez Bibliotekę Kongresu i znajdują się w jej stałej ekspozycji.
Czy nominacja do Nike komiksu Sieńczyka będzie porównywalnie doceniona? A może jego (potencjalne) zwycięstwo coś zmieni i za kilka lat będzie się o tym rzeczywiście u nas mówiło jak o „Maus”? Czy wpłynie to jakoś na postrzeganie komiksu w środowiskach, dla których komiks to obecnie „sztuka niższa”?
Nie sądzę (obym się mylił), a patrząc na dotychczasowe próby „wejścia na salony literatury”, komiks ma w Polsce jeszcze bardzo długą drogę do osiągnięcia takiego celu.
Pierwszą poważną próbą tego typu, wydaje się być publikacja fragmentów „Poematu w obrazkach” („Poema a fumetti”) Dino Buzzatiego w „Literaturze na Świecie”, piśmie, które w latach 70. miało charakter nie tylko opiniotwórczy, ale i kreujący pewne mody i kierunki, zarówno dla czytelników, jak i krajowych literatów. To dzięki publikacji na jego łamach, wiele osób w Polsce odkryło Henry’ego Millera, Kunderę, Nabokova, Silvię Plath czy Cortazara, to dzięki temu miesięcznikowi, polskich czytelników ogarniała moda na literaturę iberoamerykańską czy „nowojorczyków”.
I to właśnie w nim pojawiła się w 1974 roku czarno-biała prezentacja fragmentów wspomnianego powyżej komiksu Buzzatiego, która przechodzi prawie bez echa, potraktowana jako mało ważna ciekawostka.
Kilka lat później atmosfera wokół komiksów jest już zdecydowanie korzystniejsza, w roku 1976 pojawiają się magazyny komiksowe „Alfa” i „Relax”, w których oprócz „naszych” twórców komiksów (Rosiński, Polch, Christa, Baranowski, etc.), pojawiają się tak poważne i poważane nazwiska jak Szymon Kobyliński czy Janusz Stanny. Bardzo szybko komiks staje się modny (szczególnie wśród młodszych czytelników, ale nie tylko). Na fali tej popularności redakcja „Literatury na Świecie” , w 1977 roku, podejmuje decyzję o kolejnym wydaniu komiksu Buzzatiego. Tym razem opublikowana zostaje w kolorze prawie połowa oryginalnego albumu, uzupełniona krótkim komiksem „Niedźwiedź prześladowca” (w tym samym roku PIW publikuje jego powieść „Pustynia Tatarów”, która została zaliczona przez francuski „Le Monde” do kanonu 100 najważniejszych książek XX wieku).
Powieść staje się u nas kultowa, komiks znika z kiosków, ale pozostaje bez echa (chociaż do dzisiaj wiele osób wspomina inspirację Buzzatim, jako znaczący impuls do zainteresowania się medium komiksowym).
Chwilę później pojawia się kolejna, specyficzna, ale dla wielu kultowa, publikacja komiksowa.
„Fantomas przeciw wielonarodowym wampirom” („Fantomas contra los vampiros multinacionales”) to ciekawy eksperyment łączący klasyczną powieść z planszami komiksowymi. W oryginale kadry i plansze komiksowe były bardzo „grzeczne” i tradycyjne (klasyczny układ kadrów, dymki dialogowe wciśnięte w kadry itp., najbardziej przypomina to gazetowe wersje np. „Spider-Mana”).
Jednak polska edycja znacząco różni się od wydań w innych krajach. Autor książki, Julio Cortazar, starał się ją pierwotnie wystylizować na „powieść brukową”, ale tym razem warstwa graficzna zostaje oddana w ręce Jerzego Skarżyńskiego, który całkowicie zmienia koncepcję tej publikacji. Zamiast książkowego formatu z czarno-białymi grafikami, wciśniętymi w tekst, dostajemy kolorowy album w powiększonym formacie, w którym charakterystyczne, bardzo dynamicznie zakomponowane plansze Skarżyńskiego dominują nad tekstem, co powoduje, że, tak jak wersja pierwotna była książką uzupełnioną komiksowymi wstawkami, tak tutaj otrzymujemy album komiksowy uzupełniony tekstem.
Julio Cortazar miał już w momencie opublikowania polskiej wersji „Fantomasa” status twórcy kultowego (za sprawą wydanej u nas w 1968 roku „Gry w klasy”), Jerzy Skarżyński, był też doskonale znany krajowym odbiorcom (min. jako autor scenografii do „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Hasa i komiksowej wersji „Janosika” z 1974 roku) i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że „Fantomas” zrobi sporo zamieszania wśród czytelników.
Niestety, komiks znika z półek bez większego echa, Cortazar dalej postrzegany jest jako pisarz, Skarżyński odchodzi od komiksu na rzecz scenografii i pracy akademickiej i jedynie wąskie grono pasjonatów docenia ich wspólny „eksperyment”.
W latach 80. komiks w Polsce grzecznie wraca w ramy narzucone przez krajowych decydentów, i znowu mamy „komiksy są dla dzieci”, „prymitywna rozrywka” etc. Jakąś szansą w tamtym okresie wydawał się mariaż komiksu z fantastyką, fandom doceniał potencjał i możliwości grafiki komiksowej, a wielu pisarzy SF i fantasy chętnie podejmowało współpracę z autorami komiksów. Jednak nawet tak ambitne realizacje z tamtego okresu jak krajowy „Funky Koval” czy importowane „Thorgal” i „Rork”, wciąż pozostawały w getcie „komercji/sztuki niższej”.
Początek lat 90-tych przynosi całkowite załamanie się rynku komiksowego, przeszacowane nakłady, błędne decyzje biznesowe, dobór tytułów z importu, brak zaplecza w postaci nowych, gotowych albumów krajowych, mogących konkurować z zachodnimi publikacjami, wygórowane oczekiwania wielu autorów. To wszystko składa się na sytuację, która w środowisku komiksowym nazywana jest „czasem wielkiej smuty”.
Właściwie tylko dzięki mozolnym staraniom małej grupy pasjonatów, młodych twórców, kolekcjonerów i nielicznych teoretyków, komiks pod koniec lat 90. powoli wypełza z podziemia.
Jedną z najciekawszych publikacji tamtego okresu, znajdującą się na interesującym nas tutaj styku literatury i komiksu, wydaje się być opublikowany w 1997 roku „Autobus na Golgotę”. Wydany w formie przypominającej oryginalnego „Fantomasa” Cortazara, „scenopis komiksowy” z rysunkami Jerzego Ozgi do tekstu Lecha Majewskiego, umyka jednak uwadze większości czytelników (Ozga, od czasu studiów na katowickim wydziale ASP, regularnie współpracuje z Lechem Majewskim, tworząc storyboardy (nazywane przez obu początkowo właśnie „scenopisami komiksowymi”), do większości scenariuszy Majewskiego, łącznie z najnowszym „Młyn i Krzyż”. W formie drukowanej opublikowane zostały jedynie, wspomniany „Autobus na Golgotę” oraz fragmenty „Pokoju Saren” w „Dzienniku Zachodnim”).
Z początkiem XXI w., krajowy komiks zdecydowanie mocniej zaznacza swoją obecność, pojawiają się pierwsi dziennikarze, wychowani na komiksach i potrafiący je czytać, w kręgach sztuki sporo zamieszania robi album Wilhelma Sasnala „Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001”, Paweł Dunin-Wąsowicz skupia na łamach reaktywowanej „Lampy” sporą grupę twórców komiksowych, takich jak m.in.: Agata „Endo” Nowicka, Maciej Sieńczyk, Krzysztof Gawronkiewicz czy Krzysztof Ostrowski, oddając im w ręce nie tylko wizualną warstwę samego pisma, ale i zatrudniając ich do projektowania, bardzo charakterystycznych, często „komiksowych” okładek i grafik w publikacjach książkowych.
Te „komiksowe” okładki i grafiki, stają się jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów książek Marka Sierpawskiego (rys. Gawronkiewicza), czy Doroty Masłowskiej (Sieńczyk i Ostrowski).
W roku 2003, album „Mikropolis. Moherowe sny” Krzysztofa Gawronkiewicza i Denisa Wojdy otrzymuje nominację do nagrody „Pegaza” w kategorii „Sztuka” (wiązano wówczas z tym podobne nadzieje jak dzisiaj z nominacją dla Sieńczyka).
Tygodnik „Przekrój” zaczyna regularnie nagradzać krajowe albumy komiksowe, a w 2006 roku nominuje do nagrody „Fenomeny 2005” Gawronkiewicza, traktując w tekście nominacji komiks jako jeden z gatunków literackich.
Ostatnie lata pokazują, jak mocno zmienia się (mimo wszystko) percepcja komiksu, tzw. „poważne” wydawnictwa coraz chętniej sięgają po komiksy (min. Znak wydający „Małego Księcia” w adaptacji Joanna Sfara i „Pana Blakiego” Mateusza Skutnika i Karola Konwerskiego, W.A.B. publikujący „Logikomiks” i dosłownie przed chwilą „566 kadrów” Denisa Wojdy). Recenzje komiksów pojawiają się w większości czasopism zajmujących się kulturą, prasa, radio i telewizja też coraz częściej informują i omawiają komiksy już nie na zasadzie „egzotycznej ciekawostki”, ale pełnoprawnego medium, zdolnego samodzielnie i poważnie mówić o rzeczach „nie dla dzieci”.
Czy wyróżnienie dla komiksu Sieńczyka cokolwiek tutaj zmieni? Raczej nie, bo raczej zostanie potraktowane jako odrębne dzieło, a nie element kultury komiksowej.
Ale, z drugiej strony, czy komiks jako gatunek, potrzebuje takiego wsparcia?
Może odrobinę, ale i bez tego radzi sobie coraz lepiej i raczej już nie da się go zepchnąć do jakiegoś podziemnego niebytu.
[napisał: Marek Turek]