Rozpoczął się właśnie Tydzień Zakazanych Książek, doroczne święto obrońców wolności słowa (pisanego i czytanego). Rok temu przybliżałem z tej okazji działalność CBLDF, która to organizacja również w tym roku z okazji Banned Books Week zamieściła listę banowanych z róznych powodów komiksów. Niezmiennie mnie zdumiewają pomysły niektórych. Bo żeby „Maus” albo „Persepolis”?… No, naprawdę…
Mnie natomiast gnębią dwa typy bibliotekarek/bibliotekarzy. To są typy, dosłownie!
Jednym z nich jest misjonarka/-arz (pozwólcie, że w dalszej częsci będę używał tylko jednej formy; rzucałem moneta i wypadło na męską).
Zatem ów misjonarz uważa, że ma misję. Ale jest to misja źle pojmowana. Albowiem nie chodzi o tę „dobrą” misję gromadzenia przechowywania i udostępniania. Dodajmy gromadzenia, przechowywania i udostępniania neutralnego z punktu widzenia światopoglądu. Chodzi i misję dbania o morale narodu (najczęściej wówczas chodzi o Naród). Bibliotekomisjonarz sądzi, że ma prawo (i obowiązek) chronić nieświadomych czytelników przed Złem/Zepsuciem/Ohydą/Brzydką-Brzydką-Estetyką. Oczywiście, może być to też misjonarz przegięty w drugą stronę, ten z kolei chce chronić naród, a właściwie lud pracujący miast i wsi przed stoczeniem się w to, co pojmuje jako ciemnogród. Jest też wielu innych misjonarzy, a każdy z nich niesie (w ich przekonaniu) Światło(ść). Niestety, światłość owa ich zaślepia.
Wszyscy oni zapominają, że w chwili przekraczania progu biblioteki (jako pracownicy), powinni zostawiać swój światopogląd (jakikolwiek by nie był), za drzwiami. Przynajmniej jeśli chodzi o dwie kwestie. Po pierwsze, kwestię gromadzenia. Po drugie kwestię oceny czytelnika.
[Tak, pamiętam, że są różne biblioteki i różne mają profile gromadzenia.]
Z okazji Tygodnia Zakazanych Książek zastanówcie się, tak sami dla siebie, czy kiedykolwiek zdarzyło się Wam dokonywać wyboru tego, co kupić, co wpuścić do zbiorów, kierując się nie dobrem/potrzebami czytelnika/kultury/historii książki/dokumentowania), ale własnym chciejstwem (lub interesem). Jest jednak coś gorszego (bo nie łudźmy się, każdy z nas ma jakieś preferencje i one też mają wpływ na kształt księgozbioru). Tym czymś jest NIE wpuszczenie książki, NIE kupienie jej, NIE przyjęcie, pomimo tego, że istnieją przesłanki, że książki te będą się cieszyć popularnością będą czytane, wypożyczane, może nawet zaczytywane.
I zastanówcie się, tak sami dla siebie, ile razy w ciągu ostatniego roku braliście pod uwagę komiks, jeśli chodzi o wpuszczenie go do zbiorów.
Bo jeśli z osobistych powodów (niechęci, ignorancji, źle pojmowanego poczucia misji) nie tylko wyrzuciłeś/-aś lub nie wpuściłeś/-aś komiksów i powieści graficznych* do zbiorów, jesteś nie tylko misjonarzem, ale również drugim typem, o którym wszyscy myślimy, że zginął i przepadł w 1989 roku.
Jesteś cenzorem.
A w takim wypadku zadaj sobie pytanie, czy zamiast pracować w bibliotece nie lepiej byłoby wyjechać na misję. Albo do Korei Północnej.
*Oczywiście nie chodzi tylko komiksy. Ale to jest blog o komiksach.